Ku pokrzepieniu serc, czyli nikt nie rodzi się mistrzem
- Anna Gawin
- 20 sty 2017
- 4 minut(y) czytania
Pewnie dla wielu osób zdanie to brzmi trochę jak frazes, ale mimo tego, że jest aż nazbyt oczywisty tak naprawdę wciąż zdarzają się zawodnicy, którzy nie do końca rozumieją jego przekaz. Mam tutaj na myśli głównie graczy początkujących, którzy liznęli już co nieco tenisa, całkiem swobodnie czują się już na korcie, ale zaczynają dopiero przygodę z rywalizacją w białym sporcie. Tutaj często pojawia się problem nadmiernej pewności siebie w początkowych fazach trenowania. Zawodnikowi wydaje się, że jeśli jest już w stanie zagrać poprawny forehand czy backhand to z powodzeniem powinien już wygrywać mecze tenisowe. Niestety „nie od razu Kraków zbudowano”, a zbytnia pewność siebie zazwyczaj jest bardzo szkodliwa.
Oczywiście pociąg do rywalizacji jest wskazany i bardzo potrzebny, bo nic tak jak ona nie motywuje zawodnika do większego wysiłku, doskonalenia siebie i dawania z siebie wszystkiego na treningach. Można śmiało powiedzieć, że dla niektórych jest swoistą siłą napędową, że bez niej stracili by sens trenowania. Jest też wielu zawodników na tyle kochających tenis, że często grają i trenują po prostu dla przyjemności. Tutaj jednak chciałabym się zająć tenisistami, dla których rywalizacja na korcie w turniejach czy sparingach to clue tego pięknego sportu. Chciałabym ich jednak przestrzec przed zachowaniami destrukcyjnymi jakimi jest zbytnia pewność siebie nie poparta jeszcze umiejętnościami meczowymi. Niestety w większości takich przypadków pierwsze starcia z innymi zawodnikami mogą (chociaż nie muszą, wszystko zależy od siły mentalnej) doprowadzić do załamania psychicznego lub co gorsza rzucenia sportu już w przedbiegach. Najważniejsze to znać swoje możliwości. Zwłaszcza kiedy gramy swoje pierwsze mecze tenisowe i rywalizujemy głównie z zawodnikami mającymi o wiele dłuższy staż tenisowy. Musimy zdawać sobie sprawę, że na początku większość meczy będziemy przegrywać i nie ma w tym nic dziwnego, bo każdy, nawet największy mistrz też tak zaczynał. Uświadomienie sobie tego to pierwszy klucz do sukcesu. Musimy znaleźć równowagę pomiędzy wiarą w siebie, a pokorą, bo to jest umiejętność, która cechuje największych tenisistów czasów współczesnych jak i przeszłych. Nawet Novak Djokovic, Serena Williams czy Roger Federer nie mogą pozwolić sobie na spoczęcie na laurach. Gdyby to zrobili, mogę się założyć, że szybko zostaliby strąceni z piedestału. Każdy numer jeden światowych kortów musi cały czas rozwijać się tenisowo, doskonalić i dawać z siebie wszystko na treningach. Jeśli raz odpuści myśląc, że przecież jest już najlepszy, a tego chciał, od razu stanie na straconej pozycji. Tylko ciągły rozwój i dążenie do poprawy swojego tenisa jest domeną prawdziwych mistrzów. Oni doskonale zdają sobie sprawę ze swoich słabszych punktów (tak, nawet mistrzowie je mają) i ciągle dążą do poprawy. Mogę się założyć, że żaden wielki champion nie powiedział nigdy, że osiągnął doskonałość. A po prawdzie żaden zapewne jej nie osiągnie. Ale chodzi o samą do niej drogę, żeby zbliżać się do niej tak bardzo jak tylko jesteśmy w stanie wykorzystując swoje możliwości, czas i ambicję.
Tak więc, bierzcie przykład z najlepszych i nie zatrzymujcie się. Ciężko pracujcie, trenujcie i bierzcie udział w turniejach. Bez względu na to ile razy powinie wam się noga i przegracie mecz 0:6, 0:6. Każdy przez to przechodził na początku, a z własnego doświadczenia wiem, że nie warto się przejmować nawet takimi porażkami. Najważniejsze to wyciągnąć z nich wnioski na przyszłość i nie odpuszczać nigdy. A żeby nie być gołosłowną przytoczę kilka historyjek z mojego tenisowego życia, które wiele mnie nauczyły. A głównie tego, że aby zacząć wygrywać trzeba na początku trochę pocierpieć. A nie ukrywam, że w tej chwili wygrywam sporo, często zajmuję wysokie miejsca w turniejach i bardzo lubię rywalizować na korcie. Ale oczywiście nie zawsze tak było. Początki mojej przygody tenisowej niczego takiego nie zapowiadały. Pierwszy raz miałam w rękach rakietę w wieku około 9 lat, kiedy rodzice, widząc, że jestem dość wysportowana i lubię aktywność fizyczną zapisali mnie do tenisowej szkółki. Pomimo iż od początku gra w tenisa sprawiała mi dużą frajdę, to nie można niestety nazwać tych moich pierwszych prób sukcesem. Nie byłam w stanie niczego z nikim wygrać. Po prostu mi nie wychodziło. Na obozie tenisowym, na który pojechałam zorganizowano na koniec turniej dla wszystkich dzieci. Graliśmy bodajże do czterech zwycięskich gemów. Jak łatwo się domyślić nie wygrałam wtedy ani jednego meczu, a w końcowej klasyfikacji zajęłam jakże zaszczytne „ostatnie miejsce”. Pograłam jeszcze w tenisa z pół roku, a potem moja przygoda z tym sportem skończyła się na wiele długich lat. Spowodowały to różne życiowe sytuacje i nie przeszło mi wtedy przez myśl, że jeszcze do niego wrócę. Dopiero kiedy miałam około 14 czy 15 lat zaczęłam oglądać tenis w telewizji i wtedy coś we mnie zaskoczyło. Poczułam przemożną chęć spróbowania jeszcze raz. I do dzisiaj jestem sobie wdzięczna, że to zrobiłam. Znów zaczęłam grać, ale byłam już inną osobą. Poczułam w sobie prawdziwą pasję, chodziłam na treningi i oczywiście próbowałam też swoich sił w turniejach. I tutaj znów wracamy do rywalizacji meczowej. Na początku nie było różowo, bo mnóstwo meczy przegrywałam, ale nie poddawałam się, grałam dalej i dzięki temu jestem tu, gdzie jestem. A zdarzały się również sytuacje, w których czułam na głowie kubeł zimnej wody, aby nie popaść w nadmierny samozachwyt, kiedy przykładowo wygrywałam pierwszą rundę 6:0, by w następnej przegrać w takim samym stosunku. Tak że trzeba pamiętać o tym, by nie poczuć się za wcześnie „królem życia”. Każdy zawodnik czy gra jako amator czy zawodowiec powinien pamiętać o tym, że każda, nawet najbardziej dotkliwa porażka, to tylko nauka. Od nas samych zależy czy wyciągniemy z niej właściwe wnioski w drodze do doskonałości tenisowej.
Comments